kaustyk polski

awaria systemu. raport z terenu

Post 17. Marek Chołoniewski nie służy imperializmowi.

Koncertom i innym wydarzeniom artystycznym organizowanym przez Marka Chołoniewskiego daleko do bycia większością koncertów i wydarzeń artystycznych, w jakich miałem okazję brać udział, ale na pewno są jednym z większych podzbiorów tego zbioru, mniejszym jedynie od zupełnie spontanicznych sytuacji typu granie u siebie albo u kogoś w mieszkaniu, albo busking. Awangarda ma złą prasę wśród ludzi politycznie zaangażowanych i z dobrych powodów. Już w 1974 roku Cornelius Cardew demaskował mit neutralności politycznej awangardowej muzyki, dowodząc, że kompozytorzy utrwalali ideologię i struktury imperializmu przez apolityczny mistycyzm i formalistyczną abstrakcję. Wczoraj byłem na koncercie zorganizowanym z okazji 20-lecia Polskiego Stowarzyszenia Muzyki Elektroakustycznej (PSeME). W tym poście postaram się pokazać, że droga artystyczna Marka Chołoniewskiego jest przeciwieństwem imperialistycznej produkcji kulturowej i choć nie ma etycznej produkcji, konsumpcji i dystrybucji w kapitalizmie, można o niej mówić jako o zaczątku niekapitalistycznego sposobu robienia muzyki i szerzej sztuki w sposób analogiczny do tego, w jaki produkcja towarowa czy merkantylizm były zalążkiem kapitalizmu w epoce, która go poprzedzała. 

Cardew krytykował Karlheinza Stockhausena jako "burżuazyjną ekstrawagancję" oderwaną od materialnych realiów klasy pracującej i służącą mistyfikacji struktur władzy. "Gesang der Jünglinge" (1955–56) Stockhausena, z jego ezoterycznymi eksperymentami elektronicznymi, ucieleśniał ten rozdźwięk, traktując innowację jako cel sam w sobie, a nie narzędzie wyzwolenia. Projekty instytucjonalne i artystyczne Marka Chołoniewskiego nie są gadatliwe w swojej politycznej wymowie, ale w przeciwieństwie do nurtu awangardy krytykowanego przez Cardewa kładą bardzo solidny nacisk na demokratyzację tworzenia dźwięków choćby przez integrację otwartego oprogramowania, otwartych licencji, partycypacyjnych form sztuki i wreszcie, bardzo swobodnego traktowania tytułów i hierarchii akademickich i artystycznych, bez złudzeń, że jest się gdzieś poza nimi, ale w krytycznym półdystansie od nich. Ogromna część wydarzeń organizowanych przez Marka Chołoniewskiego jest darmowa, a prawie wszystkie są w jakiś sposób dostępne niepłacącej publiczności w formie wysokiej jakości transmisji. Wszystkie te gesty wraz z ich stanowczością i uporem podważają ekskluzywność praktyk awangardowych, co odpowiada wezwaniu Cardewa, by sztuka służyła społeczeństwu, a nie imperialistycznym hierarchiom.

Cardew potępiał kult „genialnego kompozytora”, dowodząc, że postacie takie jak Stockhausen wzmacniały indywidualizm, by osłabić zbiorowy opór. Praktyka Chołoniewskiego burzy ten paradygmat. Jego zespoły, ale też samo PSeME rozmywają hierarchie między kompozytorem a wykonawcą, kompozytorem, a publicznością i kompozytorem a wykonawcą, a wiele jego inicjatyw włącza artystów z Globalnego Południa nie na zasadzie festiwalowego tokenizmu, ale w duchu równości, wzajemnej pomocy i solidarności wbrew imperialistycznej logice dominacji kulturowej.

Krytyka Cardewa wobec „inscenizowanego anarchizmu” Cage’a znajduje odbicie w odrzuceniu przez Chołoniewskiego zachodniej hegemonii kulturowej. "4'33"" Cage'a stało się symbolem eurocentrycznego postmodernizmu, tymczasem koncerty PSeME, czy projekty takie jak GrupLab są tak udaną jak to tylko możliwe po tej stronie historii próbą wyobrażenia sobie nowych sposobów bycia razem w graniu i słuchaniu. Centrując marginalizowane historie i gesty, gdy rola słuchaczki na widowni, czy pomocy technicznej nie jest podrzędna wobec roli kompozytora i wykonawcy, artystyczny i instytucjonalny output Marka Chołoniewskiego jest odwrotnością kulturowej akumulacji odpadów i bałwochwalstwa typowych dla imperialistycznych przemysłów kulturowych.

Cardew porzucił awangardowy eksperyment w latach 70., by tworzyć świadome klasowo pieśni ludowe, głosząc, że „rewolucyjna sztuka musi mówić jasno”. Nie wszystkie efekty tego zwrotu były dobre. Antyintelektualizm nie jest rozwiązaniem! Antonio Gramsci w "Notatnikach więziennych" wskazywał na jałowość myślenia o intelektualistkach jako oderwanych od walk klasowych. Twórcy i myśliciele nie są neutralnymi obserwatorami, lecz aktywnymi uczestnikami procesów społecznych. Hegemonia kulturowa klasy panującej nie opiera się wyłącznie na przymusie, ale także na zdolności do wytwarzania zgody. Jej ideologie są opakowywane jako organiczne i uniwersalne, maskując rzeczywiste relacje władzy. Ale odpowiedzią na to nie może i nie powinna być chłopomania i antyintelektualizm, ale demaskowanie i krytyka ideologii, oraz budowa alternatywnej świadomości klasowej wraz z właściwymi jej praktykami i instytucjami. Twórczość w tym ujęciu, szczególnie rozumiana jako praktyka tocząca się na przestrzeni dekad to element klasowej wojny pozycyjnej, długotrwałej walki przeciwko dominacji w sferze kulturowej, w odróżnieniu od klasowej wojny manewrowej o obalenie państwa, tego komitetu zarządzającego interesami elit.

Inicjatywy Marka Chołoniewskiego to krytyczna pedagogika, która wykracza poza uczenie technicznych umiejętności, pedagogika, która tworzy społeczne instytucje edukacyjne konkurujące z systemem szkolnym i wspierające budowę kontr-hegemonii przez integrację wiedzy w służbie celów innych niż reprodukcja władzy. Gdy Stockhausen egzotyzował hymny narodowe ("Hymnen") Chołoniewski w duchu współpracy na zasadach równości i przyjaźni (która nie wyklucza sporu i sprzeczki, zniecierpliwienia i nie-dehumanizujących form konfliktu) realizuje rewolucyjny potencjał sztuki, którego poszukiwał, czasem po omacku, Cardew.

7 maja 2025 roku w krakowskim Bunkrze Sztuki odbył się koncert z okazji 20-lecia Polskiego Stowarzyszenia Muzyki Elektroakustycznej (PSeME). Koncert zaczął się krótko po 19 i skończył przed 21:30 (to nie jest rock and roll). Koncert nie był jedynie retrospektywą, jeśli już to żartobliwą i krytyczną transformacją retrospektywy. Etyka zakorzeniona w dostępności i współpracy pozwala muzyce wyjść poza burżuazyjny formalizm, nawet jeśli gra się turboserialistyczne utwory, o których możemy czytać w książkach akademickich, jak "Etiuda na jedno uderzenie w talerz" Włodziemierza Kotońskiego z 1959 roku. Kompozycja powstała z pojedynczego uderzenia w talerz, a jego serialistyczny, seriożny rygor odzwierciedlał co prawda swoistą dla epoki zimnej wojny innowacyjność, ale jego surowa materialność odrzucała kosmiczną abstrakcję krytykowaną przez Cardewa i zapowiadała późniejszą demokratyzację tworzenia muzyki przy użyciu technologii.

Dekonstrukcja nostalgii w kompozycji Krzysztofa Knittla z dźwiękami uszkodzonej płyty CD z nagraniem bossa novy, a nawet powierzchownie ultrapretensjonalne gesty Stanisława Krupowicza w "Tako rzecze Bosch" (włącznie z doszczętnie frywolnymi próbami dystansowania się od samego siebie w życiorysie projektowanym na ekranie w czasie wykonania) zapowiadają wolność, która będzie naszym udziałem po drugiej stronie kapitalizmu. Percepcyjną kulminacją koncertu było wykonanie "Like Breathing" samego Marka Chołoniewskiego, która podobnie jak cały koncert decentralizuje autorstwo i burzy ekskluzywność imperialistycznej produkcji kulturowej.

Historyczny łuk koncertu — od wczesnych eksperymentów taśmowych Kotońskiego po interaktywność QR-kodów odsłania genealogię oporu, ale bez cienia nostalgii. Krupowicz mówi co prawda, że "Nic nie poprzedza niczego. Porządek to iluzja", ale wskazanie na rozbicie świata widzianego z Pałacu Kultury i Empire State Building nie pozostawia wątpliwości co do jak najdalszego od stockhausenowskiej wczuwy sprzeciwu wobec kulturowej homogenizacji. Cardew pisał, że awangarda albo utrwala, albo burzy system imperializmu. Dźwiękowo wizualny samizdat Chołoniewskiego i PSeME wybiera burzenie i skutecznie pokazuje, że sztuka nie musi służyć imperium. Kreatywność nie należy do mecenasów samotnego geniusza, jest głęboko społeczna i krytyczna. Rozwiewa nadzieje imperium.

Być może rewolucja zostanie skomponowana (na taśmę).Posted on: 2025-05-08

Post 16. Słuchane (kwiecień).

1. OutKast - Southernplayalisticadillacmuzik
2. Snooks Eaglin - The Complete Imperial Recordings
3. zoviet france - Misfits, Loony Tunes and Squalid Criminals
4. VA - Tresor Compilation Volume 12 (Illumination)
5. Wirkus - Discours Amoureux
6. Cassetteboy - Dead Horse
7. Mouse on Mars - Idiology
8. Snooks Eaglin - New Orleans Street Singer
9. Elliott Sharp - Songs from a Rogue State
10. clipping. - Dead Channel Sky
11. Elliott Sharp (with Mary Halvorson and Marc Ribot) – Err Guitar
12. Cristian Vogel - Fase Montuno
13. Snooks Eaglin - The sonet blues story
14. Ornette Coleman - Science Fiction
15. Snooks Eaglin - Rural Blues
16. Deafheaven - Lonely People With Power
17. clipping - Dead Channel Sky
18. Yuka Honda - Memories are my only witness
19. VA - Congo Revolution: Revolutionary and Evolutionary Sounds from the Two Congos 1955-62
20. VA - Classic Delta and Deep South Blues from Smithsonian Folkways
21. Joni Mitchell - Mingus
22. Cut Hands - Afro Noise (Volume 4)
23. Horațiu Rădulescu, European Lucero Ensemble - Clepsydra; Astray
24. David Grubbs - Primrose
25. Godflesh - Songs of Love and Hate
26. Crass - The Feeding of the 5000
27. Skeleton Crew - Learn To Talk / The Country Of Blinds
28. Brion Gysin - Recordings 1960-1981
29. David Sylvian - Blemish
30. Ekko Astral - Pink Balloons
31. Robert Wyatt - Nothing Can Stop US
32. Judee Sill - Heart Food
33. Prurient - Shipwrecker's Diary
34. The Lounge Lizards - The Lounge Lizards
35. Judy Garland - At Canergie Hall
36. Tanya Tagaq - Sinaa
37. THCulture - Trance Human Culture
38. Godflesh - Streetcleaner
39. Alice Coltrane - World Galaxy
40. VA - Dreamy Harbor (Tresor)
41. VA - Jukebox Girls, Vol. 38
42. VA - Tresor Compilation Volume 7
43. Aphex Twin - Syro
44. Miriam Makeba - Mama Africa. The Best of Miriam Makeba
45. Miriam Makeba - Sangoma
46. Scott Walker - Scott
47. VA - Yoruba Drums From Benin, West
48. VA - Chinese Rocks - 60's Garage, Surf, Trash Rock & Roll A Go Go from Southeast Asia
49. Lydia Lunch - Universal Infiltrators
50. Brion Gysin - Mektoub: Recordings 1960-1981
51. Lydia Lunch - Honeymoon in Red
52. Zoviet France - Ω℧
53. VA - Tresor II - Berlin/Detroit: A Techno Alliance
54. Derek Bailey - Ballads
55. ISIS - Panopticon
56. ISIS - Wavering Radiant
57. Talking Heads - Fear of Music
58. Prodigy - Experience: Expanded: Remixes & B-Sides
59. Fred Frith - Freedom in Fragments
60. Shirley Ellis - The Name Game
61. Joni Mitchell - Don Juan’s Reckless Daughter
62. Mia Zabelka & Giselher Smekal - Somateme

Posted on: 2025-05-03

Post 15. Strefa niepokonana. Dlaczego Izrael przegrywa wojnę?

Zbrodniarz wojenny Netanjahu twierdzi, że gdyby wojna w Strefie Gazy skończyła się teraz, Izrael przegrałby ją. Co ma na myśli? Po powodzi Al-Aksa Izrael zapowiadał odbicie jeńców, całkowite zniszczenie palestyńskiego ruchu oporu i sprawienie, że Strefa Gazy już nigdy nie będzie dla Izraela zagrożeniem. 568 dni od rozpoczecia swojej kampanii zbrodni Izrael nie jest blisko osiągnięcia żadnego z tych celów. Sytuacja w Strefie Gazy pozostaje krytyczna i pogarsza się. Bezlitosne bombardowania i ścisła blokada doprowadziły do zniszczeń na historyczną skalę i równie historycznego kryzysu humanitarnego. 92% palestyńskich dzieci nie zaspokaja swoich podstawowych potrzeb żywieniowych. 70% Strefy Gazy to strefy buforowe lub strefy zakaazane. Od 18 marca Siły Okupacyjne Izraela zmusiły do przesiedlenia pół miliona osób.

Strona izraelsko-amerykańska otwarcie mówi o wykorzystywaniu głodu jako metody nacisku politycznego. Strefa Gazy jest całkowicie odcięta od dostaw podstawowych produktów od prawie 60 dni. Dwa miliony osób głodują. Izrael i jego sojusznicy zniszczyli ponad 80% terenów uprawnych i szkladni, ponad 2/3 floty rybackiej, wybili prawie całe bydło, zniszczyli 70% studni i 450 tysięcy mieszkań, oraz prawie 90% budynków szkolnych, a także prawie 90% budynków handlowych i przemysłowych oraz sieci drogowej. Tylko w ostatnich tygodniach izraelski okupant zbombardował 37 punktów dystrybucji pomocy humanitarnej i 28 kuchni społecznych. Od 18 marca, dnia masakry, w której Izrael zabił 400 osób, w tym 170 dzieci syjonistyczny reżim przeprowadził ponad 1400 nalotów bombowych.

Mimo bezlitosnej ofensywy Izraela frakcje palestyńskiego ruchu oporu nadal nie wykazują spadku zdolności taktycznych i skutecznie wykorzystują swoje nieliczne atuty (odwaga, sieć tuneli, broń własnej produkcji, znajomość terenu) do uderzeń na siły izraelskie nawet w rejonach uznawanych za będące pod kontrolą przyczółku. W ostatnim czasie było nieco ciszej o działaniach palestyńskiego ruchu oporu, ale gdy tylko okupant wrócił do stref objętych obroną terytorialną Palestyny bojownicy ruchu oporu zaczęli znów skutecznie atakować izraelskie pojazdy wojskowe i stanowiska, także w tak zwanych strefach buforowych.

W ostatnich dniach w Tufie ruch oporu wykorzystał tunele do ataku na izraelski buldożer Caterpillar D9 (taki sam jaki w 2013 roku posłużył do zamordowania przez izraelską armię aktywistki Rachel Corrie), oraz transporter opancerzony. W Beit Hanoun ruch oporu dokonał skutecznej zasadzki na izraelski pojazd dowodzenia, a następnie, również skutecznie, zaatakował wezwane siły posiłkowe.

Jak zauważają analitycy Jon Elmer i Justin Podur, Palestyńczycy nadal używają adekwatnej dla każdej poszczególnej sytuacji broni, a szybkie publikowanie nagrań operacji wskazuje na dobrą koordynację dowodzenia i propagandy.

W trwających obecnie w Kairze, a wcześniej w Doha negocjacjach, w których nikt rozsądny nie ma wątpliwości, że są prowadzone z dobrą wolą wyłącznie przez stronę palestyńską, strona palestyńska obstaje przy żądaniach zakończenia wojny, całkowitego wycofania się Izraela ze Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu, otwarcia przejść granicznych i wymiany więźniów. Ruch oporu odrzuca absurdalne w świetle faktów z ostatnich 568 dni pomysły na częściowe porozumienie, czy rozbrojenie ruchu oporu bez jasnej, popartej wiarygodnymi międzynarodowymi gwarancjami politycznej ścieżki prowadzącej do zakończenia okupacji ("Nie oddamy ani jednego pocisku").

Strategia ruchu oporu bywa porównywana do "gotowania żaby". Już wczesną wiosną 2024 roku dowódca lotniskowca USS Eisenhower Chris Hill narzekał, że jego "ludzie potrzebują przerw, potrzebują wrócić do domu". W ostatnim czasie izraelska prasa donosiła o przeszło 100 tysiącach rezerwistów odmawiających wykonania rozkazów mobilizacyjnych, a świat obiegła wiadomość o rodzicach rekrutów wysłanych do Strefy Gazy domagających się ich wycofania z powodu niewystarczającego treningu. Rekruci mieli zostać wysłani do walki przed zakończeniem zaledwie czterotygodniowego szkolenia. Słabość armii wymienił wśród czynników zwiastujących upadek syjonistycznego projektu politycznego izraelski historyk Ilan Pappé już w czerwcu 2024 roku. Od tamtego czasu Izrael zabił mnóstwo ludzi i zniszczył mnóstwo infrastruktury, ale jego sytuacja strategiczna i polityczna tylko się pogarsza.

Ruch Ansar Allach z Jemenu, będący obecnie najsilniejszym węzłem oporu poza terenami okupowanej Palestyny, kontynuuje humanitarną blokadę morską na Morzu Czerwonym i odpiera ataki powietrzne USA przez notoryczne zestrzeliwanie amerykańskich dronów Reaper (Jemeńczycy zniszczyli 10% całej floty tych dronów, z których kazdy kosztuje co najmniej 30 milionów dolarów). W ostatnich nieco ponad 40 dniach USA dokonały ponad 1000 nalotów bombowych na Jemen. Bez autoryzacji Rady Bezpieczeństwa ONZ, bez wypowiedzenia Jemenowi wojny. Tylko dlatego, że Jemeńczycy bronią Palestyny i poważnie traktują swoje zobowiązania międzynarodowe w kontekście trwającego ludobójstwa. Mimo bezlitosnych bombardowań Jemeńczycy nie wykazują spadku aktywności. Blokada trwa, podobnie jak sporadyczne ataki rakietowe na obiekty wojskowe w przyczółku. Ansar Allah rośnie w siłę, a każdego tygodnia w Jemenie odbywają się masowe, spektakularne demonstracje poparcia dla Palestyńczyków.

Powyższa analiza nie wyczerpuje tematu. Walki toczą się na Zachodnim Brzegu (Tulkarem, Dżanin), w Libanie Izrael kontynuuje zamachy przy użyciu dronów, rebrandowana Al-Kaida naciska na palestyńskie frakcje w Syrii, mnóstwo rzeczy dzieje się na froncie politycznym, także poza regionem. Analiza ma na celu pokazanie, że da się dostrzec wyraźne ograniczenia siły militarnej Izraela i jego sojuszników wobec zdeterminowanego, asymetrycznego oporu. Kryzys humanitarny w Strefie Gazy będzie miał długotrwałe konsekwencje, ale skuteczność ruchu oporu wzmacnia jego pozycję negocjacyjną. Dodatkową presję na Izrael i USA wywierają działania regionalne, zwłaszcza te prowadzone przez Ansar Allach, a odrzucenie przez ruch oporu idei rozbrojenia pokazuje na gotowość długoterminowej walki zborjnej do czasu osiągnięcia satysfakcjonującego rozwiązania politycznego.

Palestyna będzie wolna!

Źródła: Electronic Intifada, Anti-Empire Project, The Cradle, Machina Myśli, Mondoweis, Akcja Socjalistyczna.

Posted on: 2025-04-27

Post 14. Do nocnych marków.

"Aux Noctambules" Davida Grubbsa z udziałem Noëla Akchoté to jeden z tych albumów, do których wracam z pewną regularnością – przynajmniej dwa, trzy razy w roku. Rzadziej niż do niektórych moich ulubionych płyt z udziałem Grubbsa (jak "Camoufleur" Gastr del Sol) czy Akchoté (np. jego nagrania madrygałów Carlo Gesualdo na pięć gitar), ale ponowne odsłuchania zawsze są dla mnie wydarzeniem. Obaj muzycy mają zresztą na koncie olbrzymią liczbę znakomitych projektów – zarówno solowych, jak i współtworzonych z innymi artystami.

Muzyka nigdy nie doświadczała bardziej paradoksalnej epoki. W zamian za doszczętne utowarowienie i algorytmiczne spłaszczenie kultury zyskaliśmy rzeczywistość, w której wszystkie epoki stylistyczne i coraz więcej tych epok - od barokowych kontrapunktów po glitchowe eksperymenty - współistnieją w iluzorycznej wiecznej teraźniejszości. Iluzorycznej, ponieważ wrażenie jednoczesności wynika wyłącznie z naszego przebodźcowania, podczas gdy nie-do-ogarnięcia mnogość historii toczy się równolegle.

Roczne podsumowania "najlepszych albumów" dawno utraciły sens - nie z powodu braku wybitnych dzieł, ale dlatego że żadna pojedyncza świadomość nie jest w stanie ogarnąć tego kosmicznego rozproszenia. Nawet najbardziej hermetyczne nisze (jak atletyczny, melancholijny post-hardcore, czy post industrialny izolacjonistyczny illbient) rozpadają się na wewnętrzne frakcje i mutacje, każda z tuzinem albo większą liczbą zespołów/projektów, a to, co dziś funkcjonuje w undergroundzie, jutro staje się viralowym szablonem.

Ta kakofonia to nie chaos, to efekt zaniku centrum. Zjawiska, które witam poniekąd z radością. Muzyka nadal burzy i buntuje się, nawet jeśli awangarda walczy dziś najczęściej z własnymi duchami w algorytmicznym imadle (ile bym dał za większą proporcję nienostalgicznej awangardy w awangardzie!). W tej pozornej anarchii wzmocnionej łatwością nagrywania i publikowania kryje się pewnego rodzaju wolność. Może właśnie dlatego, mimo wszystko, to najlepszy czas, by być słuchaczem: nie trzeba wiele poświęcać, by dać się dotknąć muzyce.

Kocham dużo różnej muzyki i nie wyobrażam sobie, że miałbym próbować nadążyć za którąkolwiek z części rzeczy, którymi się interesuję. Jest sporo rzeczy, które czytam szybko, ale słuchanie "szybko" szybko stałoby się dla mnie pracą.

"Aux Noctambules" powstało w paryskim Xtralab w 1998 roku. Płyta została wydana w 1999 roku we współzałożonej przez Akchoté wytwórni Rectangle, ale poznałem ją nieco ponad 5 lat później. Podobno została nagrana w dwóch podejściach. Grubbs gra na fisharmonium, Akchoté na gitarze. Jedna ścieżka, nieco ponad kwadrans muzyki w stylu, który tak często nudzi doszczętnie, ale nie tym razem. 

Grubbs jest znany (niszowo i to nie przytyk) jako pionier interdyscyplinarny post rockowy/post punkowy notoryczny kolaborator, choć solowych nagrań też wyprodukował mnóstwo. Akchoté to twórca niewiarygodnie wielkiego katalogu projektów muzycznych od nagrań popowych standardów po eksperymentalne zgrzyty. "Aux Noctambules", ze swoją improwizowaną strukturą i odważną realizacją prostej, stanowczej koncepcji brzmieniowej, świetnie leży w katalogach obu muzyków

Utwór rozwija się powoli między liturgicznym dronem fisharmonii i strzępów melodii, flażoletów i mikrotonowych gitarowych interwencji, które minimalnie, ale zarazem stanowczo destabilizują harmoniczną bazę. Napięcie między stabilnością i dezintegracją rzadko działa tak dobrze i trudno uwierzyć, że utwór został nagrany za dwoma podejściami. 

"Aux Noctambules" znaczy "Do nocnych marków". Kościelne alikwoty prowadzą dyskusję abstrakcyjną gitarą. Dyskusję, która nie jest kłótnią, raczej filozoficzną przyjaźnią, której towarzyszy nieskończona, skupiona nieufność. Muzykom udało się stworzyć coś, co jest jednocześnie przyjazne i niepokojące. 

Płyta nie jest bardzo popularna, ale ma słuchaczy (co najmniej trzech). Jeśli nie słuchałaś muzyki Grubbsa i Akchoté, a podoba Ci się "Aux Noctambules" masz do wysłuchania setki (!) nagrań, z których zdecydowana większość jest co najmniej interesująca, a wiele dorównuje głębią i pięknem "Aux Noctambules". Wygodnymi skokami z "Aux Noctambules" w dyskografie obu muzyków będą odpowiednio "Camoufleur" Gastr del Sol (zespół Grubbsa) i "Rien" Akchoté. Po ponad ćwierć wieku od pierwszego wydania i kilkanaście lat po reedycji pozostaje arcydziełem współpracy i powściągliwości. Ta nieustępliwa eksploracja drona i dysonansu nagradza skupienie i sama, nawet nie poparta przepastnymi katalogami autorów wystarczyłaby do wrzucenia i Akchoté do grupy ważnych ludzi w muzyce. Posłuchajcie "Aux Noctambules".

Posted on: 2025-04-26


Post 13. Lenin zdetronizowany.

155 lat temu urodził się W. Lenin. Długo trzymałem się od Lenina z daleka bo kojarzył mi się głównie z ludźmi stawiającymi mu pomniki (fatalny fandom). Przełomem była lektura "Lenin Rediscovered" Larsa T. Liha.

Lih dowodzi, że "klasyczne" odczytanie "Co robić?" jako manifestu awangardowej partyjnej elity w oderwaniu od masowej samoorganizacji jest wynikiem błędnych tłumaczeń i braku znajomości kontekstu międzynarodowego, w jakim Lenin pisał swój tekst.

Lih pokazuje, że Lenin traktował pracowników jako aktywnych, ciekawych i zdolnych do samodzielnego działania. Książka Liha sięga do korzeni debaty, w której łączą się doświadczenia niemieckiej socjaldemokracji z ruchem rosyjskim, pokazując, że Lenin pisał i działał z pozycji przekonania o ścisłej współzależności i wzajemnym uzupełnianiu się naukowego socjalizmu i ruchu pracowniczego.

Lih wskazuje, że "Co robić?", które powstało w tzw. „okresie Iskry” (1900–1901), było odpowiedzią na wewnątrzpartyjne spory, a nie manifestem "nowego typu partii". Jego zdaniem Lenin korzystał przede wszystkim z doświadczeń niemieckiej socjaldemokracji, zwłaszcza koncepcji Karola Kautsky’ego.

Centralna w analizie Liha jest krytyka mitu o elitarnym charakterze bolszewizmu. Lih pokazuje, że fragmenty, które zbudowały ten mit miały charakter polemiczny. Lenin beształ przeciwników politycznych, "anarchistów" i „ekonomistów”, a nie sam ruch pracowniczy, podkreślając raczej jego potencjał i entuzjazm.

Według sporej części w większości doszczętnie nudnej literatury socjalistycznej (serio, masa tej bibuły jest potwornie przegadana i czyta się jak gdyby oglądało się mur z cegieł z napisem "postęp") Lenin jest autorem koncepcji "partii nowego typu". Partia ta miała być hiperzdyscyplinowana i scentralizowana. Lih pokazuje, że taki obraz wywodzi się z późniejszych komentarzy i przekładów, a sam Lenin postulował stworzenie czegoś w rodzaju sieci komórek dzielących się wiedzą teoretyczną i praktyczną.

Lih podkreśla ciągłość między naukową analizą kapitalizmu (teoretykami) a walką ekonomiczną pracowników – te dwie sfery miały się wzajemnie napędzać. Dlatego partia Lenina miała być miejscem spotkania obydwu grup, a nie elitarnym sztabem planistów i charyzmatycznych wodzirejów rewolucji.

Oczywiście nie twierdzę, że Lih całkowicie rozgrzesza Lenina z wszystkich przypałowych rzeczy. Dyktatura proletariatu szybko przerodziła się w aparat represji, kontrolowany przez biurokrację partyjną. Już w 1918 roku Róża Luksemburg ostrzegała przed ryzykiem biurokratyzacji, zauważając, że absolutyzm „aparatów państwowych” stanowi zagrożenie dla rewolucyjnych celów pracowników. Czytając teksty Lenina, szczególnie te późniejsze trudno też oprzeć się wrażeniu, że Lenin bardzo swobodnie poczynał sobie z teorią marksistowską w celu legitymizowania własnych dążeń i w celach polemicznych.

Postać Lenina pokazuje głębokie napięcia między idami demokracji pracowniczej a praktyką polityczną. Na jej tle można też pokazać spory o cele i metody rewolucji. Moje wnioski nt. Lenina nie są jakoś szczególnie głębokie, ani odkrywcze. Nie stawiajmy mu pomników, na pewno. Nie był i nie powinien być dla nikogo żadnym bóstwem. Spora część jego praktyki i teorii tej praktyki była sztukowana na bieżąco i czasami mocno naciągana.

Lenina warto czytać choćby po to, by zrozumieć, jak rodziły się i ewoluowały kluczowe koncepcje rewolucyjne XX wieku. Przez pryzmat „Co robić?” (w kontekście!) można dostrzec, że Lenin nie wymyślał od zera nowej religii politycznej, lecz starał się połączyć doświadczenia niemieckiej socjaldemokracji z żywiołowością rosyjskich pracowników.

To cenna lekcja o dynamice rewolucji, o zależności idei od kontekstu historycznego i o tym, jak wielkie plany mogą zderzać się z twardą codziennością.

Nie będę kłamał, sam nie bardzo rozumiem potrzebę bycia fanem. Paraspołeczne relacje z osobami twórczymi przeżywam jako podziw dla konkretnych rzeczy, które te osoby zrobiły, nic więcej. Może brakuje mi genu sentymentalizmu, ale jeśli potrzebujecie być fanami, bądźcie fanami, nie wiem, jakichś postaci z komiksów albo powieści science-fiction może? Serio, żadna książka, nie ważne jak bardzo przełomowa, nie usprawiedliwia kultu. Nie stawiajmy Lenina i jego tekstów na piedestale. Traktujmy je raczej jak laboratorium myśli – miejsce, gdzie można eksperymentować, porównywać, wyciągać wnioski i formułować własne hipotezy o tym, czym jest władza, rewolucja i solidarność. To właśnie w napięciu między podziwem dla błyskotliwej argumentacji a świadomością konsekwencji politycznych jego projektów kryje się prawdziwa wartość tej lektury.

155 lat od jego urodzin pamiętajmy, że historia myśli politycznej nie polega na wykuwaniu ludzi z kamienia. "Lenin Rediscovered" Larsa T. Liha to dowód, że nawet najbardziej znane teksty można czytać na nowo – bez klękania przed pomnikami, ale z otwartymi umysłami i zdrową dozą sceptycyzmu.


Posted on: 2025-04-22



Post 11. Moralizatorstwo gnijącej Europy. Kilka słów o neoidealizmie.

Instytut Macdonalda-Lauriera, noszący imiona prominentnych rasistów i kolonizatorów, należy do czołowych dostarczycieli intelektualnego zaplecza dla imperialistycznej polityki. Zapoznałem się z opracowaniem „Neo-Idealism: Grand Strategy for the Future of the Transatlantic Community” autorstwa Benjamina Tallisa, opublikowanym przez tę instytucję. Przyznaję, że nieraz natrząsałem się z autora, a lektura jego pracy nie poprawiła mojej opinii o nim..

„Neoidealizm” Tallisa przedstawia się jako nowatorskie, moralno-strategiczne ramy dla „wspólnoty transatlantyckiej” (czytaj: NATO i UE), lecz w istocie jest desperackim manewrem ideologicznym upadającego bloku imperialistycznego. Jego fetyszyzacja „wartości liberalnej demokracji” jako podstawy geopolityki służy tu maskowaniu rzeczywistych interesów elit. Retoryka „prymatu wartości” to oczywiście żadne zerwanie z realizmem – to jedynie nowy język uzasadniania imperialnego status quo. Gdy Tallis mówi o „wolnych społeczeństwach”, udaje, że „wspólnota transatlantycka” nie odpowiada za narzucanie globalnemu Południu neoliberalizmu poprzez instytucje finansowe, zamachy stanu i zniewolenie długiem. Nikt poważny (ani Tallisa, ani Anne Applebaum, ani Kaja Kallas, ani Radosław Sikorski nie są poważnymi ludźmi) nie traktuje dziś poważnie twierdzeń, jakoby ta „wspólnota” pielęgnowała demokrację we własnych granicach.

W Polsce demokracja przechodzi proces kontrolowanej dekompozycji. Elity polityczne PO-PiSu z przystawkami budują system hybrydowy – formalnie pluralistyczny, w praktyce oparty na przejmowaniu instytucji, nagonkach na opozycję i mniejszości, oraz instrumentalizacji prawa. "Reformy" Ziobry, "lex Tusk" czy zaostrzenie prawa aborcyjnego pokazują, że celem nie jest autorytaryzm w stylu XX-wiecznym, lecz systemowa dominacja bez całkowitego niszczenia fasady demokratycznej. Paradoksalnie, to właśnie ta fasada pozwala władzy utrzymywać międzynarodową legitymizację.

W Niemczech kryzys ma charakter milczącej erozji. Społeczeństwo, zmęczone dekadami polityki "braku alternatywy" (Alternativlosigkeit), traci zaufanie do establishmentu CDU-SPD. Wzrost poparcia dla AfD to symptom bankructwa niemieckiego modelu, który nie potrafi odpowiedzieć na nierówności pogłębione przez reformy Schrödera ani na frustracje wschodnich landów. Koalicje "świateł drogowych" podobnie jak polska koalicja rządząca przypominają próby gaszenia pożaru butelką wody – wszędzie brakuje wizji wykraczającej poza zarządzanie kryzysami.

Francja to przykład demokracji w stanie przedzawałowym. System V Republiki, zaprojektowany dla stabilizacji, dziś produkuje permanentny stan wyjątkowy – od żółtych kamizelek po protesty przeciwko reformie emerytalnej.

We Włoszech demokracja stała się laboratorium postpolityki. Kolejne rządy – od technokratów Montiego po prawicową Meloni – udowadniają, że włoski system to maszyna do produkcji tymczasowych konfiguracji bez zdolności do reform. Wzrost FDI (Fratelli d'Italia) to efekt pustki po upadku partii masowych.

Wspólny mianownik? Klasy polityczne w Polsce, Niemczech Francji i we Włoszech przypominają lekarzy, którzy nie potrafią zdiagnozować choroby, więc leczą objawy. Neoliberalna Europa stworzyła system, w którym demokracja ogranicza się do rytualnej rywalizacji bez wpływu na gospodarkę. Gdy partie głównego nurtu stają się menedżerami status quo, ich elektorat ucieka albo w populizm, albo w apatię. Niestety także w Polsce lewica po wybiciu się na niezależność rzadko wychodzi z inicjatywami wykraczającymi poza intencję lepszego zarządzania. Bez radykalnej redefinicji demokracji – która musi oznaczać społeczną kontrolę nad kapitałem – kryzys będzie się tylko pogłębiał. Europa albo stanie się prawdziwie demokratyczna albo będzie nadal gnić. Pomysły w rodzaju "neoidealizmu" na nic się nie zdarzą.

Tallis ubolewa nad „strategicznymi deficytami” Niemiec i Kanady, przedstawiając ich niechęć do ślepego podporządkowania się hegemonii USA jako porażkę. Nie dostrzega przy tym, że „rozłam” Niemiec nie wynika z nieudolności, lecz ze sprzeczności interesów różnych frakcji niemieckiego kapitału.

"Osiem filarów neoidealizmu" Tallisa to nie postępowa wizja, lecz projekt zaostrzonej imperialistycznej dyscypliny. To toksyczna rekonfiguracja zmilitaryzowanego neoliberalizmu. Kiedy Tallis ostrzega przed „wewnętrznymi słabościami”, które mogliby wykorzystać przeciwnicy, w istocie mówi o klasowym oporze i lewicowym sprzeciwie. Jego rozwiązanie? Nie materialne ustępstwa, lecz ideologiczna indoktrynacja i policyjna konsolidacja. Wezwanie do „lepszej kultury strategicznej” to nic innego jak apel o zintensyfikowanie propagandy, by społeczeństwa bezkrytycznie zaakceptowały imperialne cele.

Koncept „siły drużynowej” demaskuje prawdziwe oblicze neoidealizmu: to próba zdyscyplinowania rywalizujących frakcji burżuazji (niemieckich przemysłowców, francuskich gaullistów) w jednolity front przeciwko Globalnemu Południu i wschodzącym mocarstwom. To nie idealizm – to brutalny realizm upadającej hegemonii.

Projekt Tallisa, przybrany w „moralny” sztafaż, to nie wizja przyszłości, lecz nowe opakowanie dla agonii starego porządku. Prawdziwy internacjonalizm to walka klasowa przeciw imperialistycznej wojnie, solidarność z ruchami antykolonialnymi i budowa socjalizmu – nie odświeżanie burżuazyjnych frazesów. Neoidealizm to nie strategia na przyszłość – to requiem dla umierającego imperium.

Posted on: 2025-04-21

Post 10. Szela Inc. - "Żniwa Molocha" (recenzja)

Płyta (egzemplarz 7 z 23) zaczyna się dźwiękiem kosy. To nie sample, to manifest. Pierwszy cios w maszynę. "Żniwa Molocha" to cybernetyczna żakeria przeciwko władzy algorytmów. Szela Inc. (Korporacja Szela) wysadza tory muzyki. Ich utwory to pole bitwy między krwawiącym rewolucyjnym futurystycznym folkiem, a zimną illbientową elektroniką biurowych klitek.

Strona pierwsza - "Poczerniałe bruzdy".

"The Serf OS" zaczyna się od zniekształconego chóru, który mógłby śpiewać w bułgarskiej chacie 200 lat temu, gdyby nie to, ze jego głosy są przetwarzane przez koronkowo modulowany bitcrusher i pogłos zmieniający parametry z każdym ułamkiem sekundy. Rytm przypomina to stukot maszyn rolniczych, to zniekształcony dźwięk giełdy papierów wartościowych.

"Spal silikonowych panów" to hymn bez melodii rodem z karczmy-pixelblaze, w której wieśniacka furia łączy się z algorytmicznym chłodem. Syntezatory warczą jakby były zarazem głodne i wściekłe, a basowe częstotliwości orzą jak gdyby szykowały ziemię pod wirtualny zasiew. To nie industrial - to agrarny noise, dźwięk buntu zapisany w języku rodem z cyfrowego grymuaru, z którego przywołasz zdekompilowanego ducha Jakuba Szeli z towarzystwem botów-furii strajkujących w chmurze.

Strona druga - "Drukarka cyfrowa"

"Error 1648 (Guru meditation)" to dronowy tren, w którym archaiczne dzwony kościelne mieszają się z sygnałami błędów z maszyn, których przeznaczenie budzi grozę. Muzyka przywołuje krwawy bunt przeciwko technofeudalnej opresji. Chłopi mają co prawda zablokowane konta, ale zanim znikną z timeline'ów, wywołali niejeden incydent.

"Jesień algorytmów" to finał, ale bez rozwiązania. Sample układają się w modlitwy do zdezintegrowanych świętych. To "Pieśń ziemi naszej" epoki, w której miliardy internetowych parobków urabiają metadane po kilkanaście godzin w pracy i po pracy.

"Żniwa Molocha" to nie retrofuturyzm bo nie ma w nich krzty nostalgii. To muzyka, która wie, że postęp rośnie na kościach. Hakowanie mitu, ale kosą. Dźwięki Korporacji Szela to folktroniczne świadectwo epoki w której zmęczenie zmęczeniem przebodźcowaniem skutkuje próbą zakodowania muzyczno-tekstowej choroby prionowej i podania jej systemowi. Solidne af.

Posted on: 2025-04-20

Post. 9. Granice sarkazmu. Shitposting i odwaga do powagi.

Pod koniec XX wieku neoliberalizm ogłosił 'koniec historii', a lewica – po porażkach tzw. realnego socjalizmu i rozpadzie ruchów pracowniczych – pogrążyła się w głębokim kryzysie tożsamości. W tej próżni ironia stała się bezpieczną, domyślną formą sprzeciwu: pozwala krytykować system bez narażania się na zarzuty naiwności czy 'utopizmu'. Sarkazm stał się bronią przegranych – sposobem na zachowanie intelektualnej godności w świecie, który ogłosił, że nie ma alternatywy dla kapitalizmu.

Trudno wskazać wyczerpującą listę źródeł ironicznego przełomu w języku i myśleniu lewicy. Z pewnością istotną rolę odegrał tu postmodernizm, ze swoją nieufnością wobec 'wielkich narracji'. Lewica, zamiast budować własną wizję przyszłości, coraz częściej ograniczała się do demaskowania, które przecież jest zaledwie pierwszym krokiem myślenia. Kluczowe znaczenie dla ukształtowania epoki ironii miała również kultura internetowa – najpierw fora, a później media społecznościowe, które wyniosły sarkazm do rangi waluty. Ironia stała się sposobem na zdystansowanie się od rzeczywistości i uniknięcie zaangażowania.

W świecie, w którym każdy akt zaangażowania może w ciągu sekund zostać wyśmiany, zironizowany lub sprowadzony do kolejnego formatu do wypełnienia nieskończonego scrolla (memy), powaga stała się towarem deficytowym. Algorytmy promują to, co wywołuje natychmiastową reakcję: sarkazm, kontrowersję, mechanicznie wywoływane emocje. Nie trzeba nawet posiadać dużego profilu w mediach społecznościowych, by wokół osoby czy organizacji wyrosła sieć kont, których jedynym zadaniem jest ironiczne komentowanie, parodiowanie i robienie min. W rezultacie lewicowi aktywiści często stają przed wyborem posługiwać się ironią, która nikogo nie zrani, ale i niczego nie zmieni – albo ryzykować, że ich szczerość zostanie odebrana jako 'nietrafiony ton' i pozbawiona zasięgu.

„Tymczasem zaangażowanie wymaga czegoś, co współczesna kultura cyfrowa systematycznie osłabia: zdolności do utrzymania uwagi i gotowości do konsekwentnego działania. W świecie, w którym każdy problem musi zmieścić się w 280 znakach, a reakcje na kryzysy trwają krócej niż cykl trendów na tym, czy innym portalu społecznościowym, głęboka praca polityczna wydaje się anachronizmem. Ironia staje się nie tylko stylem komunikacji, ale mechanizmem obronnym – pozwala uczestniczyć w debacie bez zaangażowania i bez realnego ryzyka. Można krytykować wszystko, nie proponując niczego. Można żartować z władzy, nie naruszając jej rzeczywistych struktur. W ten sposób internetowa lewica często przypomina kabaretowego satyryka.

Oprócz postmodernizmu i internetu, wśród źródeł epoki shitpostingu należy wskazać także głęboką instytucjonalną bezradność lewicy. Związki zawodowe i partie lewicowe utraciły realny wpływ, a protesty uliczne raz za razem okazywały się nieskuteczne. Sarkazm stał się substytutem działania. Łatwiej żartować z porażek, niż zmierzyć się z ich przyczynami.


Pułapka krytycznego dystansu

„Nawet jeśli – choć to wątpliwe – ironia i szyderstwo początkowo skutecznie chroniły przed frustracją, to szybko przerodziły się w samozadowolenie z własnej przenikliwości. Tymczasem rozpoznanie sprzeczności systemu to tylko część świadomości klasowej. Bez woli walki o realną zmianę staje się ono jedynie fetyszem i narzędziem do budowania poczucia wyższości, mefedronem dla mas. W efekcie powstała kultura, w której poważne zaangażowanie uznaje się za naiwność, cynizm za oznakę inteligencji („oranie”), a dyskusja sprowadza się do rywalizacji o najbardziej zjadliwy komentarz.

Ruch socjalistyczny wciąż deklaruje chęć radykalnej zmiany świata, lecz coraz częściej jego domyślnym językiem stają się ironia i cynizm – intelektualne tiki, które zamiast wzmacniać opór, pogłębiają poczucie bezradności. Sarkazm potrafi demaskować absurdy systemu, ale gdy staje się główną formą politycznej ekspresji, zamienia walkę polityczną w spektakl dla wtajemniczonych. Kapitalizm świetnie radzi sobie z szyderą: potrafi ją rozbroić, przetworzyć na towar i sprzedać z powrotem, skutecznie neutralizując jej krytyczny potencjał. Nie istnieje taka liczba sarkastycznych tweetów, której system nie byłby w stanie przetrwać.

Kapitalizm – system oparty na przymusie, a zasłaniający się frazesami o wolności – jest absurdalny. Ironia potrafi to świetnie obnażyć: rozbraja propagandę, demaskuje hipokryzję, a nawet przynosi chwilowe wytchnienie. Problem zaczyna się jednak wtedy, gdy sarkazm staje się alibi dla bezczynności – gdy zamiast organizować gniew, przekształca go w intelektualną rozrywkę. Czy można obalić system, nie wierząc ani w możliwość zmiany, ani w tych, którzy mieliby jej dokonać? Lewicowy dyskurs coraz częściej przypomina monolog rozczarowanego obserwatora, który woli drwić z ‘fałszywej świadomości’ mas, niż z nimi rozmawiać. A przecież kapitalizm nie runie tylko dlatego, że udało nam się go dowcipnie opisać.

Lewica, która udaje, że nie jest lewicą

Problemem staje się nie tylko cynizm, lecz także niechęć do jasnych deklaracji. Zamiast mówić wprost o konieczności obalenia kapitalizmu, część lewicowych komentatorów, a nawet całe formacje polityczne wolą 'bić wokół krzaka' i przemycać swoje postulaty w zawoalowanej formie. Obawiają się, że zbyt stanowcze słowa o klasie, wyzysku czy własności środków produkcji odstraszą ‘umiarkowanych’. Tymczasem polityka, która ukrywa swoje cele, nie mobilizuje – ona męczy. I, mówiąc szczerze, zwyczajnie nudzi. Czas, uwaga i inne zasoby poznawcze są zbyt cenne, by marnować je na gesty, które sprowadzają się do pokazywania języka. Centrystyczna retoryka nie buduje poparcia, lecz tylko pogłębia dezorientację. Ruch, który wstydzi się swojej tożsamości, sam siebie rozbraja.

Socjalizm nie stanie się bardziej strawny, jeśli opakujemy go w język konsultingu!

Siła tego, czego system nie może przełknąć

Ironia bywa skuteczna, ale jej skuteczność jest bardzo ograniczona. Gdy staje się domyślną formą myślenia zamienia bunt w towar, krytykę w content, a rewolucyjny etos w estetykę ("tożsamość towarowa subkultur odzieżowych"). Sarkazm, zamiast ranić system, często zaczyna go zasilać – jako kolejny produkt w ekonomii uwagi. Shitposting, który może nawet chciał być ciosem w neoliberalny absurd, coraz częściej okazuje się tylko retoryczną siłownią dla tych, którzy wolą prężyć swoje intelektualne muskuły, niż wziąć odpowiedzialność za zmianę. W najlepszym razie to pozór sprawczości – w najgorszym: elegancka forma kapitulacji, która pozwala zachować twarz, nawet jeśli już dawno straciło się wolę od walki, nie mówiąc już o wierze w zwycięstwo.

Lewica coraz częściej zamyka się w bańce wtajemniczonych, rozumiejących jej nawiązania i kod kulturowy ("lore"), traktując politykę jako intelektualną grę. Największym zagrożeniem płynącym z tej postawy nie jest nawet samo zamykanie się w elitarnym dyskursie, lecz paraliż woli zmiany. Gdy każda poważna propozycja zostaje natychmiast rozbrojona ironicznym komentarzem, a perspektywa transformacji społecznej uznana za naiwną utopię, jedynym logicznym wnioskiem staje się rezygnacja. Nie oszukujmy się, nie dokonamy przełomu inaczej, niż łącząc trzeźwą analizę, i odwagę mówienia prawdy z niezachwianą wiarą w możliwość zmiany. Prawdziwie rewolucyjna komunikacja nie może poprzestawać na demaskowaniu sprzeczności systemu – musi wskazywać konkretne drogi wyjścia i mobilizować do kolektywnego działania.

Nie zalecam odrzucenia ironii i sarkazmu w całości – śmiech może być narzędziem oporu, lecz drwina nie może stać się jedyną formą walki ani uniwersalną odpowiedzią na każdą niesprawiedliwość. Gdy lewica redukuje się do roli loży szyderców, traci zdolność realnego kwestionowania władzy. Jesteśmy przebodźcowani, ewolucja nie przygotowała nas do nieskończonej ilości informacji i kodów, ale nie dajmy sobie wmówić, że powaga jest nudna, a prostolinijność – trywialna. Mówienie prawdy jest czymś potężnym i niebezpiecznym, bez lukru i bez autocenzury. W połączeniu z konsekwentnym budowaniem struktur i infrastruktury oporu oraz w niezachwianym przekonaniem, że inny świat jest możliwy do wywalczenia otwierają ścieżkę do wynalezienia na nowo przyszłości, która nie będzie katastrofą.

Shitposterzy jedynie szydzili z systemu, idzie jednak o to, by go zmienić. Kluczowe jest przejście od krytyki jako intelektualnej rozrywki do krytyki jako praktyki zmiany. Socjalizm nie może być jedynie estetycznym gestem czy ironicznym komentarzem na marginesie systemu - to konkretny projekt przejęcia władzy i przebudowy stosunków społecznych. Ogromne zadanie, ale jeśli wyszliśmy z feudalizmu, dlaczego nie mielibyśmy wyjść z kapitalizmu? Prawdziwie rewolucyjna polityka nie kończy się na słowach; wymaga organizacji mas, i cierpliwej budowy instytucji klasy pracującej i nieustępliwej walki o realną władzę ekonomiczną i polityczną.

Wyjście z pułapki wiecznego ironizowania wymaga politycznej dojrzałości i odwagi do konsekwentnej powagi. Humor i sarkazmu mogą nadal pełnić rolę demaskatorską i integrującą. Ale muszą przestać być alibi dla bezsilności, a stać się jednym z wielu narzędzi wzmacniających wolę działania.

Posted on: 2025-04-17

Post. 8. Czy Rosja jest imperialistyczna?

W potocznym, medialnym rozumieniu imperializm oznacza agresywną ekspansję – politykę siły, zaborczości, dominacji. Dla wielu myślicielek i myślicieli marksistowskich to jednak coś więcej: nie "wybryk" polityczny, lecz konsekwencja rozwoju kapitalizmu. Z tej fundamentalnej różnicy wynika częste rozmijanie się w dyskusjach na temat współczesnych przejawów imperializmu – a zwłaszcza w ocenie miejsca, jakie zajmuje w tym pejzażu dzisiejsza Rosja. Czy rzeczywiście można ją uznać za państwo imperialistyczne?
Z perspektywy liberalnej, imperializm to dążenie do poszerzania stref wpływów za pomocą środków militarnych, gospodarczych oraz politycznych. Klasycznym wzorcem tej logiki pozostaje kolonializm XIX wieku – epoka, w której europejskie potęgi podporządkowywały sobie odległe terytoria, eksploatując ich zasoby i ludność. Choć formalny system kolonialny upadł, mechanizmy dominacji przetrwały – dziś występują w subtelniejszej, choć nie mniej skutecznej formie.
W tym sensie Rosja zdaje się idealnie wpisywać w schemat. Aneksja Krymu w 2014 roku, wojna w Ukrainie, zaangażowanie militarne w Syrii czy Afryce – to nie odosobnione epizody, lecz przejawy systemowej strategii ekspansji. Do tego dochodzą narzędzia ekonomicznego uzależnienia: kontrola dostaw energii, uzależniające kredyty, które z czasem przeradzają się w instrumenty politycznego nacisku. Warto przypomnieć, że Federacja Rosyjska odziedziczyła po ZSRR portfel wierzytelności opiewający na 145 miliardów dolarów – rozciągający się od Kuby po Wietnam, od Indii po Syrię. W liberalnym ujęciu taka mieszanka agresji militarnej i presji ekonomicznej to esencja współczesnego imperializmu.
Marksistowska teoria imperializmu opisuje imperializm jako zjawisko o konkretnych historycznych przyczynach i nie szuka jego źródeł w złych intencjach czy moralnej degeneracji. W tym ujęciu imperializm to  strukturalna konsekwencja rozwoju kapitalizmu na jego zaawansowanym etapie. To moment, w którym dominację przejmują monopole, kapitał finansowy, a ekspansja kapitału – bardziej niż towarów – staje się podstawowym mechanizmem reprodukcji systemu. Militaryzm pełni w tej logice rolę służebną: ochrania interesy oligarchii finansowej.
Czy Rosja pasuje do tej definicji? Wielu lewicowych komentatorów wciąż niechętnie posługuje się wobec niej terminem „imperialistyczna”, a niektórzy wręcz go odrzucają. Jednak jeśli spojrzymy chłodno, analitycznie – ich opór okazuje się nieprzekonujący. Mimo że rosyjska gospodarka jest relatywnie słabsza niż amerykańska to skala i logika jej działania noszą wyraźne cechy imperializmu. Giganci tacy jak Gazprom czy Rosnieft funkcjonują jak państwowe monopole – eksportując kapitał i budując zależność peryferii od centrum. Rosyjscy oligarchowie, choć formalnie podporządkowani Kremlowi, stanowią pasożytniczą elitę czerpiącą zyski z wyzysku – zarówno wewnętrznego, jak i zewnętrznego.
Wojny prowadzone przez Rosję nie są więc jedynie wyrazem jej agresywnej "natury", ani nie są jakimś metafizycznym "źródłem zachowania" – są politycznym przejawem logiki akumulacji kapitału w warunkach kryzysu. Są wynikiem zderzenia politycznych ambicji z gospodarczym przymusem ekspansji. Odrzucenie moralizatorskiej, a niekiedy wręcz orientalizującej ("Rosja nigdy nie była Europą") narracji liberalnej pozwala dostrzec w tych działaniach coś więcej niż „zło” – dostrzec ich systemowe źródła.
Czy to oznacza, że Rosja jest tak samo imperialistyczna jak Stany Zjednoczone? Nie do końca. USA to centrum globalnego kapitalizmu – technologicznie zaawansowane, finansowo hegemoniczne. Rosja natomiast to potęga drugiego rzędu, ale to nie przekreśla jej aspiracji i praktyk imperialnych. Podobnie nietrudno zauważyć tendencję do bagatelizowania kompetencji Rosji w zakresie "wytwarzania zgody" na wojnę. Rosja stosuje te same techniki co USA – choć z mniejszą skutecznością i na bardziej ograniczoną skalę.
Spór o to, czy Rosję można nazwać imperialistyczną, nie jest akademicką ciekawostką. Ma on realne implikacje polityczne. Część lewicy – zwłaszcza na Zachodzie – widzi w Moskwie siłę antyhegemoniczną, przeciwwagę dla dominacji USA. To jednak błąd: Rosja nie jest alternatywą dla imperializmu, lecz jego wariantem. Jej działania w Ukrainie, Gruzji czy Afryce pokazują, że korzysta z tych samych instrumentów dominacji co zachodnie mocarstwa – choć czyni to mniej sprawnie.
Rosja jest państwem imperialistycznym – zarówno według liberalnych, jak i marksistowskich kryteriów. W ujęciu liberalnym to państwo ekspansywne, militarne, zaborcze. W marksistowskim – struktura zdominowana przez monopole, oligarchię i kapitał eksportowy. Różnice dotyczą jedynie stopnia i skuteczności. W globalnym świecie rywalizacji i przemocy Rosja pozostaje graczem drugiej ligi – lecz gra według tych samych brutalnych zasad, co liderzy.

Posted on: 2025-04-07

Post. 7. Od społeczeństwa dobrobytu do społeczeństwa bunkru.

Huzarów śmierci nigdy nie kochałem,
Ani moździerzy o wdzięcznych imionach,
Więc gdy się wielkie dni zbliżały do nas,
Nie czyniąc szumu prędko wyjechałem.
(Hugo Ball)

Od kilku lat Europa znów żyje w cieniu wojny. Polska kupuje czołgi i systemy rakietowe, Francja i Niemcy – te gospodarcze lokomotywy Unii Europejskiej – zwiększają wydatki na zbrojenia, porzucając nawet doktryny "fiskalnej odpowiedzialności". Nikt już nawet nie udaje, że państwo nie ma własnych pieniędzy, ale nie myślcie, że państwo ma je dla Was.

W mediach zamiast rzeczowej debaty o celach i kosztach militaryzacji dominuje wojenna panika. Podczas gdy każda złotówka i euro wydane na system opieki medycznej, edukację czy pomoc społeczną są skrupulatnie analizowane i przedstawiane jako "niepotrzebne obciążenie budżetu", na wojsko pieniądze płyną szerokim strumieniem. 

Militaryzacja nie podlega bowiem potocznej w liberalnych "demokracjach" logice zaciskania pasa – odbywa się w atmosferze społecznego przyzwolenia, bez podstawowych pytań: kto faktycznie czerpie zyski z tego wyścigu zbrojeń? Jakie będą długofalowe konsekwencje tej polityki dla naszego bezpieczeństwa i dobrobytu?

Dla elit wojna i strach przed wojną to przede wszystkim biznes. Nasz strach i poczucie zagrożenia skutecznie przekuwają na zyski akcjonariusze koncernów zbrojeniowych: niemieckiego Rheinmetall, amerykańskiego Lockheeda Martina, brytyjskiego BAE Systems i dziesiątek innych "graczy". Ich fabryki pracują pełną parą, a notowania giełdowe biją rekordy za każdym razem, gdy gdzieś na świecie wybucha kolejny kryzys dyplomatyczny lub ktoś zaczyna strzelać.

Ale to nie wszystko. Militaryzacja to także potężny mechanizm redystrybucji środków publicznych – miliardy z są transferowane do kieszeni wąskiej grupy dostawców broni, podczas gdy szpitale, szkoły i transport publiczny walczą o przetrwanie. 

Wojna i groźba wojny to nie tylko realne zagrożenia polityczne. To także wyjątkowo skuteczne narzędzia zarządzania społeczeństwem. Strach przed zewnętrznym wrogiem: 
- Usprawiedliwia utrzymywanie niskich wydatków socjalnych ("Nie stać nas na podwyżki dla nauczycieli, bo musimy kupić czołgi"),
- Legitymizuje ograniczanie praw pracowniczych ("W czasach zagrożenia musimy być konkurencyjni"),
- Poszerza uprawnienia służb kosztem wolności obywatelskich,
- Pozwala wycofywać się z międzynarodowych zobowiązań humanitarnych.

Polska już w 2022 roku, pod pretekstem "zagrożenia" (głodni ludzie), zawiesiła prawo do ubiegania się o azyl na granicy z Białorusią, a ostatnio władza, ówczesna "demokratyczna opozycja", przyklepała to zawieszenie ustawą. I nikt nawet nie ubolewa nad praworządnością. Teraz dyskutuje się o wycofaniu Polski z Konwencji Ottawskiej o zakazie min przeciwpiechotnych – wszystko w imię "elastyczności obronnej".

Tymczasem ta polityka ma konkretne, negatywne konsekwencje:
1. Odciąga zasoby od walki z kryzysem klimatycznym – podczas gdy potrzebujemy miliardów na transformację energetyczną, rządy przeznaczają je na broń,
2. Pogłębia nierówności społeczne – bo kto zapłaci za ten wyścig zbrojeń? Średnia i niższa klasa, oczywiście,
3. Przyspiesza degradację systemu opieki zdrowotnej – w Polsce już dziś brakuje lekarzy, a pieniądze idą na zakup dronów,
4. Utrwala toksyczną politykę wiecznego konfliktu – zamiast szukać rozwiązań dyplomatycznych, inwestujemy w eskalację,
5. Jest młynem na wodę dla prawicowej ekstremy, która w wielu państwach Europy jest coraz to bliżej realnej władzy.

Czy jest alternatywa? W obliczu przyspieszającego uwiądu pozycji USA w Europie i trudnej do oszacowania siły Rosji w stosunku do jej zapędów trudno sobie wyobrazić szybką i głęboką demilitaryzację Polski i Europy. Ale to nie znaczy, że nie ma alternatywy dla obecnego przyspieszenia wojennego bicia piany i bicia monet na potrzeby wydatków na broń. Lewica nie jest skazana na przytakiwanie militaryzmowi!

Europa nie stanie się bezpieczniejsza przez kolejne kontrakty zbrojeniowe. Bezpieczeństwo buduje się poprzez sprawiedliwość społeczną, niezależną dyplomację. Militarystyczna spirala służy wyłącznie wąskiej grupie interesów. Dobrym punktem wyjścia dla dyskusji są pytania o przejrzystość w zamówieniach wojskowych (Kto podejmuje decyzje i z jakich powodów?), publiczna debata o prawdziwych potrzebach obronnych (zamiast ślepego naśladowania amerykańskiej agendy) i połączenie postulatów bezpieczeństwa z socjalnymi, a przede wszystkim trzeźwa ocena zagrożeń.

Militaryzm jest dla elit politycznych ścieżką ucieczki od polityki. Gdy brakuje wizji rozwiązania kryzysów społecznych, gospodarczych czy ekologicznych, rządzący sięgają po prosty schemat zastąpienia społeczeństwo dobrobytu projektem społeczeństwa twierdzy. Militaryzm jest wygodny dla elit, bo kolejne "historyczne" zakupy czołgów i armat łatwo wpisać w rubryczce "sukcesy", przynajmniej do momentu, gdy wojna naprawdę nie wybuchnie. Militaryzm ujednolica dyskurs — gdy wszyscy stają "murem za mundurem" nie ma miejsca na dyskusje o podatkach, nierównościach i prawach pracowniczych, nie mówiąc już o ekologii czy kryzysie legitymizacji władzy.

Europa po 1945 roku chciała być projektem pokojowej współpracy. Dziś coraz bardziej staje się zbiorem uzbrojonych po zęby państw policyjnych, w których prawa socjalne i polityczne są ograniczane pod pretekstem "obronności". Jestem jak najdalszy od widocznej gdzieniegdzie na lewicy poczciwej wiary w to, że putinowska Rosja została "sprowokowana" do inwazji na Ukrainę, ale za równie wielką naiwność uważam wiarę, że militaryzm nie jest dla polskich i europejskich elit wygodną ścieżką ucieczki od odpowiedzialności.

Posted on: 2025-04-02

Post. 6. Nie mówić po prostu "nie". Szkic próby wprowadzenia do "Wstępu" do "Przyczynku do krytyki heglowskiej filozofii prawa" (notatka na spotkanie grupy czytelniczej).

Dziś spieranie się z Heglem to najczęściej wyraz nieszkodliwej ekscentryczności, forma performatywnej sztuki życia. Ale jeśli chcemy się nauczyć czegoś od Marksa, a szczególnie jeśli chcemy spróbować pozwolić mówić mu głosem możliwie bliskim temu, jakim naprawdę mówił, dobrze zajrzeć do "Przyczynku do krytyki heglowskiej filozofii prawa". Odniesienia tego typu wydają się odległe, ale odległość od Hegla i Marksa wydaje się dużo większa niż jest naprawdę za sprawą zwielokrotnienia intensywności produkcji kultury przez technologię. Marks miał 13 lat, gdy Hegel umarł, a gdy umierał sam Marks cztery lata miał Albert Einstein. We wcześniejszych epokach byliby sobie i nam bardzo bliscy.

"Przyczynek do krytyki heglowskiej filozofii prawa" to jedyny większy tekst Marksa poświęcony Heglowi. W jego czasach filozofia Hegla była oczywistym punktem odniesienia w debatach intelektualnych. Choć Marks krytykował Hegla, to z młodym Heglem, zafascynowanym ideałami Rewolucji Francuskiej, z pewnością łączyło go niemało.

W "Zasadach filozofii prawa" z 1821 roku Hegel przeciwstawiał liberalnym, indywidualistycznym teoriom społeczeństwa swoją koncepcję "etyczności" rozumianej jako obiektywna sieć relacji społecznych, które kształtują jednostkę. Państwo było dla niego najwyższą formą pojednania wolności jednostkowej z prawem. 

Hegel pozostawił po sobie tysiące stron notatek do wykładów, a jego system filozoficzny wywarł ogromny wpływ na Marksa i Engelsa. Lubię czasem myśleć o Marksie jako o bardziej konsekwentnym i nowoczesnym hegliście – takim, który nie stetryczał, jak sam Hegel. Marksowskie (wtórne) gesty odwracania, zrywania i krytyki mają w dużej mierze charakter retoryczny i służą odcięciu się od heglowskiej apologii państwa pruskiego. Konkretność, odejście od idealizmu i eliminacja romantycznej egzaltacji w języku pozwalają na bardziej solidne i systematyczne podejście do krytycznego myślenia. 

We "Wstępie" do "Przyczynku do krytyki heglowskiej filozofii prawa" Marks podejmuje próbę krytyki heglowskiej filozofii prawa poprzez analizę społecznych i politycznych uwarunkowań Niemiec w XIX wieku. To właśnie z tego tekstu pochodzi jeden z jego najbardziej znanych bon motów: religia jako „opium ludu”. Dla Marksa religia była zarówno wyrazem rzeczywistej nędzy, jak i protestem przeciwko niej. Krytyka religii staje się więc warunkiem koniecznym dostrzeżenia rzeczywistych źródeł cierpienia i konieczności ich przezwyciężenia. 

Określenie „opium ludu” często czyta się dziś w duchu Nancy Reagan, jak wezwanie, by nie myśleć i "po prostu powiedzieć nie". Marks nie zachęca po prostu, by powiedzieć „nie”. Nazywa religię „westchnieniem uciśnionego stworzenia, sercem nieczułego świata” i „duszą bezdusznych stosunków”. Historia powinna zastąpić prawdy nadprzyrodzone prawdą ziemską, ale krytyka religii powinna prowadzić do krytyki prawa, a ta z kolei do krytyki polityki.

Marks uważał, że Niemcy doświadczyły restauracji dawnych porządków bez wcześniejszej rewolucji z powodu swojego historycznego zapóźnienia. Niemiecki system polityczny był skostniały i niezdolny do samodzielnego przekształcenia. Społeczeństwo niemieckie dzieliło się na kasty, które wzajemnie się tłumiły, uniemożliwiając jakąkolwiek walkę o prawdziwą wolność. Władcy Niemiec utrzymywali swoją władzę, podtrzymując archaiczne struktury społeczne i dbając o ich reprodukcję.

W tym politycznym i społecznym impasie filozofia powinna analizować rzeczywiste warunki społeczne, jednak niemiecka filozofia prawa – na czele z Heglem – wyprodukowała jedynie abstrakcyjną interpretację i apologię nowoczesnego państwa.

Marks zastanawia się, czy możliwa jest w Niemczech rewolucja, która nie tylko pozwoli im dogonić nowoczesne kraje, ale wręcz od razu przenieść je na wyższy poziom rozwoju społecznego. Jako siłę zdolną do tak radykalnej zmiany wskazuje proletariat – klasę, która nie ma nic do stracenia i która, by się wyzwolić, musi zakwestionować cały istniejący porządek. Wyzwolenie proletariatu oznacza wyzwolenie całego społeczeństwa. 

Jeśli niemiecka rewolucja ma się udać, musi być gruntowna i powszechna – częściowa zmiana polityczna nie wystarczy. Konieczne jest całkowite zniesienie istniejących stosunków politycznych i społecznych. Zdaniem Marksa proletariat potrzebuje filozofii jako przewodnika, ale jednocześnie filozofia nie może się urzeczywistnić bez proletariatu. Proletariat uzbrojony w filozofię miał stać się siłą zdolną do obalenia starego świata i stworzenia nowego – świata, w którym człowiek będzie naprawdę wolny.

Niektórzy hegliści zarzucają Marksowi, że krytykował Hegla, ale nigdy nie rozliczył się jasno z tym, co mu zawdzięczał. Marek Siemek – heglista-marksista, który mnie samego wprowadził do filozofii – uważał "Przyczynek do krytyki..." za tekst niedialektyczny, a nawet nietranscendentalny. Zarzucał Marksowi, że pod wpływem Feuerbacha jedynie odwrócił podmiot i orzecznik, omijając sedno problemu – heglowską filozofię prawa, rozumianą jako „próbę ujęcia samej przedmiotowości społecznej jako takiej w jej całościowej strukturze”.

Siemek twierdził, że „dojrzały Marks” pozostał „więźniem” swojej nieudanej krytyki Hegla, przez co „nie mógł pozostawić swoim uczniom i następcom żadnych jasnych i jednoznacznych sformułowań dotyczących typowo heglowskich zagadnień teorii państwa, prawa i władzy politycznej”. Konsekwencją tego niespłaconego długu wobec Hegla było, według Siemka, poświęcenie „samej przedmiotowości społecznej” oraz „międzypodmiotowej przestrzeni racjonalnego dyskursu”, która ustąpiła miejsca wszechobecnej przemocy. 

Zdaniem Siemka, gdyby Marks spłacił swój dług wobec Hegla, marksizmowi łatwiej byłoby zmierzyć się z problemem władzy politycznej i jej roli w społeczeństwie i być może nie wydarzyłby się stalinizm.

Przeczytałem tekst Stalina o dialektyce i nie wydaje mi się, by Marks był w stanie Stalina uratować. Nie interesuje mnie też szczególnie kwestia wzajemnych długów filozofów wobec siebie, a już tym bardziej ich „spłacania”. To akademickie kwestie, czasem przydatne do zrobienia porządnego przypisu. Marks krytykował Hegla, ale przejął od niego więcej, niż chciał przyznać – zwłaszcza w kwestii rozumienia świadomości, która, podobnie jak wszystko w marksizmie, jest niezrozumiała poza społeczeństwem.

Heglowska krytyka uwikłania świadomości w struktury społeczne i marksowska krytyka ekonomii politycznej to tak naprawdę ten sam projekt. Hegel nie traktował myślenia jako narzędzia – dla niego było ono częścią rzeczywistości. Świadomość rzadko zdaje sobie sprawę z własnych uwarunkowań i nigdy w pełni ich nie obejmuje.

Marksowska krytyka religii, prawa i państwa to nie tylko rozpoznanie ich funkcji ideologicznych, ale także próba zrozumienia, że nie są one neutralnym odbiciem rzeczywistości, lecz jej aktywnym kształtowaniem. Ideologia nie jest jedynie „fałszywą świadomością” – pełni również funkcję organizującą rzeczywistość społeczną. Dzięki temu podwójnemu rozumieniu krytyki przestaje ona być jedynie przedrzeźnianiem systemu, a staje się przyczynkiem do jego opisu i zmiany.

Posted on: 2025-03-25

Post 5. Nie kłamać - wyzwania lewicy w kontekście ludobójstwa w Gazie i uporczywego trwania nierówności między Północą a Południem.

Dziś przeczytałem, że Izrael zabił jednego z moich ulubionych reporterów ze Strefy Gazy – dwudziestoczteroletniego Hosama Szabata.

Po raz pierwszy zwróciłem na niego uwagę, oglądając nagranie, w którym palestyńska dziewczynka mówiła mu, jak bardzo się cieszy, że go widzi, bo myślała, że stał się męczennikiem. Nie wiem, czy ta dziewczynka jeszcze żyje. Od tamtego czasu Izrael zabił bardzo dużo dzieci.

W minioną niedzielę uczestniczyłem w demonstracji solidarności z Palestyną w Krakowie. Miałem okazję wygłosić krótkie przemówienie, które rozpocząłem od historii innego młodego Palestyńczyka. Jadąc rowerem przez dzielnicę Al-Tufah w pobliżu miasta Gaza, znalazł on martwe niemowlę wyrzucone na ulicę falą uderzeniową po izraelskiej bombie.

Według ostrożnych szacunków palestyńskiego Ministerstwa Zdrowia, w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy takich "tragicznych przypadków", jak zwykły mówić o tych wydarzeniach korporacyjne media, było ponad 50 000. Tymczasem bardziej wiarygodne dane z magazynu The Lancet wskazują, że liczba ofiar izraelskiego ludobójstwa już dawno przekroczyła 200 000.

Podczas wystąpienia mówiłem o nierozerwalnych związkach między kapitalizmem, imperializmem i oporem wobec nich. System, który produkuje izraelską nekropolitykę, to ten sam system, który wyzyskuje pracowników, niszczy środowisko naturalne i utrwala patriarchalne struktury władzy.

Na demonstracji obecnych było pół tuzina organizacji politycznych. Sprawa palestyńska stanowi punkt przecięcia licznych wątków krytyki systemowej. Refleksja o Palestynie nieuchronnie prowadzi do pytania, w jaki sposób imperializm i kapitalizm kształtują rzeczywistość społeczną na wszystkich jej poziomach - prawda ta jest zawsze blisko, nawet jeśli nie zawsze oczywista, zasłonięta bezpośrednią przemocą.

Kapitalistyczna logika zysku, ze swymi nieodłącznymi kryzysami, produkuje nie tylko materialne odpady, ale i ludzkie tragedie. Nie zawsze przybiera to tak drastyczne formy jak w Strefie Gazy czy na Zachodnim Brzegu - wystarczy wspomnieć, że gdyby NFZ był finansowany na poziomie europejskiej średniej, w Polsce co roku umierałoby o 10 000 osób mniej.

Choć stosunkowo łatwo wyobrazić sobie poprawę funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej w Polsce, to już wykorzenienie systemowo wytwarzanej przemocy w skali globalnej wymagałoby fundamentalnej przemiany całego światowego porządku politycznego.

Przemoc imperialistyczna odgrywa kluczową rolę w utrwalaniu globalnego systemu wyzysku. Jak trafnie - być może niechcący - zauważył wiceprezydent USA w przemówieniu na forum bogatych nerdów, pierwotny zamysł globalizacji zakładał utrwalenie istniejącej hierarchii: państwa peryferyjne miały na zawsze pozostać na niższych szczeblach globalnych łańcuchów wartości.

Ta nierówna wymiana gospodarcza i polityczna między Globalną Północą a Południem stanowi fundament kapitalistycznego systemu wyzysku. Nic więc dziwnego, że Północ nieustannie rewitalizuje kolonialne narracje i zwalcza wszelkie próby ich dekonstrukcji podejmowane przez rdzenne społeczności. To dlatego korporacyjne media demonizują palestyński, jemeński, libański opór tak jak dawniej demonizowały opór kenijski czy południowoafrykański.

Imperialistyczna przemoc służy systematycznemu tłumieniu oporu przeciwko wyzyskowi. Gdy opór okazuje się skuteczny, kapitał zmuszony jest zmierzyć się z rzeczywistymi kosztami produkcji, co z kolei zaostrza i przyspiesza nadejście kryzysów systemowych. To dlatego system tak bardzo upiera się przy trwaniu projektów politycznych w rodzaju izraelskiego, czy południowoafrykańskiego apartheidu.

Globalny kapitalizm kreuje iluzję zunifikowanego systemu wymiany, rzekomo opartego na wspólnych regułach to kapitalizm rodem z książek Fernanda Braudela - w którym elity Globalnej Północy nieprzerwanie utrzymują dominującą pozycję ale dzieje się to dzięki wolnemu handlowi czy też międzynarodowemu ładowi opartemu na regułach. W tym narracyjnym konstrukcie niedolę Globalnego Południa przedstawia się jako wynik nieudanej implementacji kapitalizmu, podczas gdy bogactwo Północy ma rzekomo świadczyć o jego sukcesie.

Ta ideologiczna zasłona celowo pomija fakt, że sama nierówna wymiana oraz imperialistyczna przemoc stanowią nieusuwalne elementy kapitalistycznego systemu produkcji w jego obecnej formie.

Przezwyciężenie tej nierównowagi wymaga przezwyciężenia imperializmu. Oczekiwanie, że kapitalistyczne elity i ich państwa zaakceptują rozwiązania, które zagrożą ich zyskom jest naiwnością. Dla państw Południa kluczowe dla przezwyciężenia imperializmu jest, jak to ujęli towarzysze z Progressive International w analizie koncepcji Nowego Międzynarodowego Porządku Ekonomicznego (NIEO) dekolonizacja i suwerenność gospodarcza, w ramach której uniezależnią się technologicznie od Północy, odzyskają kontrolę nad finansami i zmobilizują swoje zasoby wokół dobrobytu społeczeństw i rozwoju poprzez ustanowienie polityki przemysłowej skoncentrowanej na tych celach z uwzględnieniem kwestii ekologii.

Lewica w naszej części świata nadal albo wprost wspiera imperializm, militaryzm i neoliberalizm, a jej wizje zielonej przyszłości nie zawierają niezbędnego komponentu dystrybutywnego w odniesieniu do gospodarki i polityki, albo nie wprost przez bicie naokoło krzaka w kwestii socjalizmu i potrzeby głębokiej systemowej zmiany, a nawet samego faktu istnienia antagonizmu klasowego. Samo kontrowanie prawicowych narracji, szczególnie jeśli ogranicza się do postulatów lepszego zarządzania tym samym systemem czy też dolania jakiejś ilości zasobów w tym, czy innym miejscu jest skazane na porażkę, co widać doskonale na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat w całej Europie.

Spora część tych problemów wynika z lęku przed wyalienowaniem klas pracujących. Prawicy udaje się skutecznie pokazywać, że solidarność z Południem to "wyższe podatki" a lewicy słabo wychodzi pokazywanie, że imperializm i kapitalizm krzywdzi pracowników na całym świecie. Skuteczne zaatakowanie kapitalizmu na Północy wymaga zaadresowania nierówności między Południem a Północą przy jednoczesnym powodzeniu demokratycznej i ekologicznej transformacji systemu "w domu".

Dla przezwyciężenia tego lęku kluczowe jest zrozumienie, że imperializm i kapitalizm NAPRAWDĘ krzywdzą pracowników na całym świecie, a więc także "w domu"! Outsourcing pracy to wyścig na dno w kwestii standardów pracy. Naftowi prywaciarze czerpią zyski z wojen i kolonializmu, a więc publiczne odnawialne źródła energii obniżają koszta i przynoszą pokój. Migracje są spowodowane kapitalistyczną nekropolityką, a brak solidarności z osobami w drodze pozwala rządzącym dzielić nas i łatwiej nami rządzić...

Kluczowe dla powodzenia internacjonalistycznej polityki uniwersalnej pracowniczej solidarności są odwaga dociekania i mówienia prawdy o związkach naszych lokalnych zmagań z globalną machiną wyzysku, oraz budowanie ruchu na rzecz systemowej zmiany, a nie tylko lepszego zarządzania systemem.

Prawicowy populizm podrzuca łatwe do zrozumienia propozycje rozwiązań jak cła czy ksenofobia. Lewica musi umieć zaoferować klasie pracującej nie tylko lepsze propozycje, ale muszą one być równie łatwe do zrozumienia. To nie oznacza, że musimy kłamać albo uważać ludzi za głupków i mówić do nich jak do głupków! My też możemy pokazać gdzie jest wróg, ale możemy przy tym nie kłamać! Możemy mieć dobrą pracę na planecie, na której da się żyć! Nie możemy mieć dobrej pracy na planecie, na której da się żyć i jednocześnie prawie 3000 miliarderów. Naszej dumie i godności nie zagrażają uchodźcy, zagrażają jej dyrektorzy korporacji! Osadzenie internacjonalizmu w zmaganiach klasowych może pomóc zastąpić cynizm i resentyment solidarnością i wspólnotą gniewu.

Redystrybucja władzy na skalę globalną jest konieczna i nie wykonamy za Globalne Południe jego pracy, ale poprzez rzucenie wyzwania kapitałowi "u nas" możemy wesprzeć tę redystrybucję rozwiązując jednocześnie nasze własne problemy polityczne.
Posted on: 2025-03-24

Post 4. Miraż drugiej szansy. Czytając "Drugą szansę" Zbigniewa Brzezińskiego.

Przeczytałem "Drugą szansę" Zbigniewa Brzezińskiego. Jedną z najciekawszych cech tej książki jest to, że została napisana w 2007 roku, tuż przed kryzysem finansowym z 2008 roku (polskie tłumaczenie ukazało się w 2008 roku). Kryzys finansowy 2008 roku pokazał tym, którzy z różnych powodów jeszcze o tym nie wiedzieli, że kapitalizm jest niestabilny. Skutki kryzysu uderzyły przede wszystkim w klasę pracującą. Elity kapitalistyczne zostały osłonięte przez państwo. Okazało się, że państwo ma jednak swoje pieniądze /s – ale tylko dla bogatych. Kryzys ten zachwiał rolą USA jako globalnego hegemona.
Po pierwsze, osłabił zaufanie do dolara jako waluty rezerwowej i podważył system finansowy oparty na jego dominacji. Po drugie, wiele państw zaczęło kwestionować USAńską kontrolę nad instytucjami takimi jak Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. To z kolei przyczyniło się do wzrostu znaczenia alternatywnych instytucji finansowych, takich jak Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych czy New Development Bank. Wreszcie, kryzys podważył rolę USA jako „globalnego policjanta”. Proces wycofywania się USAn z przewodnich, nie mówiąc o zwycięskich pozycjach w różnych konfliktach trwa długo, ale jest faktem. Od ponad półtora roku Stany Zjednoczone nie są w stanie złamać humanitarnej blokady morskiej jednego z najbiedniejszych państw świata – Jemenu.
Od kilku tygodni w Białym Domu po raz drugi rezyduje Donald Trump, który w czasach, gdy Brzeziński pisał Drugą szansę, komentował politykę i kulturę w programie radiowym Trumped!. Większość komentatorów życia politycznego analizuje jego postać w kategoriach psychologicznych lub snuje teorie spiskowe, jak gdyby obecne wydarzenia nie były kontynuacją tendencji, które opisywano z różnych perspektyw już wcześniej. Książka Brzezińskiego jest jednym z takich opisów.
Jak wszyscy liberałowie, autor Drugiej szansy przyjmuje w swojej analizie wiele arbitralnych założeń, a większość jego poprawnych wniosków to banały. Za punkt wyjścia przyjmuje upadek ZSRR i moment, gdy USA pozostały jedynym supermocarstwem. Opowiada historię trzech prezydentów – George’a H.W. Busha, Billa Clintona i George’a W. Busha.
Zdaniem Brzezińskiego prezydentura George’a H.W. Busha była przykładem kompetentnego zarządzania kryzysowego przy braku strategicznej wizji. Nie potrafił on przekuć sukcesów – takich jak przeprowadzenie USA przez okres rozpadu ZSRR i zwycięstwo w wojnie z Irakiem – w trwałą transformację globalnej polityki. Brzeziński obwinia go za brak zdecydowanych działań na rzecz demokratyzacji Rosji i „stabilizacji” Bliskiego Wschodu. Kolejny prezydent, Bill Clinton, również – zdaniem Brzezińskiego – nie wypracował spójnej strategii zapewniającej globalną stabilność. Najsurowszej krytyce poddany został jednak George W. Bush, którego militarne eskapady i ignorowanie sojuszników podważyły reputację USA i przyczyniły się do wzrostu antyUSAńskich nastrojów na świecie.
Najciekawsza jest końcówka książki. Spoglądając w przyszłość z niepokojem, Brzeziński wykazuje więcej historycznej perspektywy niż w rozdziałach poświęconych trzem prezydentom. Wskazuje, że za erozję pozycji USA odpowiadały strategiczna niecierpliwość, brak rozwagi w działaniach militarnych i ideologiczne zadufanie. Nie dostrzega jednak czegoś, co już w 2008 roku było oczywiste, a dziś stało się wręcz banalnym faktem – strukturalnego kryzysu imperialistycznego kapitalizmu.
Brzeziński ubolewa nad degradacją pozycji USA, sugerując, że lepsze zarządzanie mogłoby powstrzymać ten proces. W tym aspekcie przypomina dzisiejszą umiarkowaną lewicę, która pokłada nadzieję w sprawnym zarządzaniu jako remedium na kryzys klimatyczny, faszyzm czy konsolidację władzy w rękach technooligarchii. Nostalgia Brzezińskiego za „lepszym” przywództwem ignoruje fundamentalną sprzeczność leżącą u podstaw USAńskiej dominacji – dążenie do akumulacji kapitału odbywa się kosztem globalnej stabilności.
Idea, że USAńska potęga mogłaby kiedykolwiek służyć stabilizacji świata, jest burżuazyjną fantazją. Instytucje wychwalane przez Brzezińskiego – NATO, globalny ład finansowy, kompleks militarno-przemysłowy – nie są neutralnymi mechanizmami antykryzysowymi. Są narzędziami imperialistycznej eksploatacji. Brzeziński opisuje okres po upadku ZSRR jako szansę na oświecone USAńskie przywództwo. Dziś wiemy, że był to czas narastania sprzeczności kapitalizmu, które zachwiały systemem już rok po publikacji Drugiej szansy.
Brzeziński twierdzi, że polityka Busha podzieliła sojuszników USA i zjednoczyła jej wrogów, sugerując, że bardziej strategiczne (czytaj: sprytniejsze) użycie siły mogłoby temu zapobiec. Jednak jego analiza pomija materialne uwarunkowania USAńskiego interwencjonizmu – konieczność kontroli zasobów energetycznych, tłumienia ruchów wyzwoleńczych i utrzymania systemu kolaborujących elit.
Brzeziński błędnie określa wojnę w Iraku jako strategiczny błąd. W rzeczywistości była ona nieuniknioną konsekwencją systemu, w którym malejące korzyści z militaryzacji akumulacji kapitału prowadzą do erozji hegemonii USA.
Najbardziej niefrasobliwe w jego analizie są spekulacje o rosnącej potędze Chin. Brzeziński sugeruje, że dobrze zarządzany sojusz atlantycko-pacyficzny mógłby włączyć Chiny do USAńskiego porządku światowego i jednocześnie powstrzymać Rosję od destrukcyjnych działań. To podejście świadczy raz jeszcze o jego całkowitym niezrozumieniu sprzeczności systemu kapitalistycznego.
Brzeziński kończy swoją książkę apelując o „drugą szansę” dla USAńskiego przywództwa, opartego na konsensusie, strategicznej cierpliwości i „oświeconym” interesie własnym.
O socjalistycznej lewicy mówi się niekiedy, że często miewa rację zbyt wcześnie. Analizy i zalecenia Brzezińskiego były nie tylko naiwne, ale już w momencie ich formułowania przestarzałe.
Dekada po publikacji Drugiej szansy nie przyniosła żadnej „drugiej szansy” dla USA, lecz jedynie przyspieszenie ich upadku. Kryzys finansowy 2008 roku obnażył zgniliznę neoliberalnego porządku, a kolejne lata tylko potwierdziły, że USAński kapitalizm nie jest w stanie pokojowo rozwiązać własnych sprzeczności.
Upadek USA nie wynika z błędów przywódców, lecz z wyczerpania kapitalistyczno-imperialistycznego systemu. Sprzeczności, które Brzeziński próbował opisać, nie są chwilowymi potknięciami, lecz permanentnym kryzysem wpisanym w logikę imperialnej hegemonii.
Najbystrzejszy neolib zawsze będzie tępakiem przy średnio rozgarniętej marksistce.
Posted on: 2025-03-21

Post 3. Kraków po wyborach.

Frekwencja: 16,2%
Ewa Sładek: 7,98%

Bez przełomu w Krakowie – PO-PiS, dziadocen i liberalna mizeria w Senacie trwają. Przy niskiej frekwencji kandydatka Razem zdobyła solidne 7,98%. Obawiam się, że partia, skupiona na kampanii prezydenckiej, nie wyciągnie wniosków. Ewa Sładek nie przegrała z powodu braku kompetencji – to charyzmatyczna polityczka, której mandat byłby wartością dla Senatu i lewicy w parlamencie. Nie chodzi też o złe postulaty partii – większość jest dobra, choć są wyjątki, wspomnę o nich niżej. Problem leży głębiej: lewica dopiero buduje potencjał, a zwycięstwa to wciąż wyjątki, nie reguła. Poza tym dobre postulaty to za mało. Partia walcząca o władzę musi albo wpisać się w dominujące trendy, albo skutecznie je zmieniać. Razem próbowało tego pierwszego przez pięć lat – start z listy Nowej Lewicy reanimował eseldowskie zombie, a odklejenie się od NL zrobiło to ponownie (transfery z/do stowarzyszenia Wspólne Jutro a.k.a "biejatowcy").

Skończmy z nekromancją! Pora spalić za sobą mosty prowadzące do Czarzastego!

Liczyłem, że ten rozłam będzie szansą na solidny zwrot w lewo – w otwartą, antysystemową narrację. W kampanii do Senatu pojawiły się wątki klasowe, wskazywanie korporacji i bogaczy jako źródeł problemów, ale większość energii poszła w bezpieczne, choć słuszne postulaty. Razem ma ludzi z charyzmą i umiejętnościami, ale teoria polityczna musi porywać masy! A Polacy w zmianę nie wierzą – prawie 85% wyborców zostało w domach! Mam nadzieję, że Partia Razem przestanie być partią założoną przez socjalistów i partią, w której są socjalistki i stanie się partią realnej, systemowej zmiany.

Pewnie wrócimy do tej rozmowy po wyborach prezydenckich.

Teraz o błędach. Po pierwsze, „prawa mężczyzn”. Tak, system krzywdzi mężczyzn, ale nie w sposób symetryczny wobec kobiet! Lewica nie powinna budować fałszywej równowagi – problemy takie jak presja społeczna czy opieka psychiatryczna można ująć w ramach walki z patriarchatem. Po drugie, polityka. Jeśli Razem ma realnie walczyć z kryzysem klimatycznym, patriarchatem, kapitalizmem i imperializmem, nie zrobi tego półśrodkami typu „opodatkujmy bogatych”. To krok, ale nie cel. Potrzeba odwagi i konsekwencji. Chciałbym wrócić do partii, ale nie zrobię tego, jeśli nie zobaczę, że nie ma groźby powrotu do reanimacji eseldowskiego truchła i dopóki nie skończy się głaskanie facecików po główkach, oraz bicie wokół krzaka w kwestii krytyki systemu. Do tego czasu – kibicuję i będę się starał wspierać na ile mogę. Powodzenia! Gratuluję Ewie Sładek i krakowskim Razemkom BARDZO solidnej pracy w kampanii. Minimalnymi zasobami (kampania nie wyglądała na bogatą) udało się Wam zwrócić uwagę dużej liczby osób. Bądźcie z siebie dumne!

Posted on: 2025-03-18

Post 2. D. Serówka. Jak Europa wyeksportowała swój mózg do USA (i nie ma żadnego).

Przeczytałem książkę D. Serówki "Wielka piaskownica. Rola USA w europejskiej polityce bezpieczeństwa i obronności" z 2003 r. Sięgnąłem po nią ze względu na toczące się dyskusje i poczucie, że sporo z nich toczy się ad hoc i z perspektywą sięgającą paręnaście tygodni wstecz. Jako całość rzecz jest godna uwagi głównie ze względu na analizę dokumentów i streszczanie ich, dużo mniej ze względu na analizę polityczną, która pozostawia dużo do życzenia, co nie powinno dziwić biorąc pod uwagę autora i wydawnictwo (Arcana). Jeśli nie liczyć prawicowej perspektywy, widocznego w wielu miejscach braku zainteresowania autora światem niezachodnim i braku szerszej perspektywy, książka jest zrobiona porządnie. Nie będę referował całego tekstu. Można go przeczytać w jeden lub dwa wieczory. Chciałbym, żeby w toczących się obecnie dyskusjach o polityce bezpieczeństwa w naszej części świata nie brakowało kilku wątków, które da się z tej książki wyciągnąć. Tekst Serówki jest nie najgorszym przyczynkiem do odpowiedzi na pytanie "jak się tu znaleźliśmy?" w kwestiach bezpieczeństwa. Po pierwsze, historia negatywnie zweryfikowała tezę, że presja militarna może być gwarantem utrzymania liberalnego kursu Rosji. Część lewicy dość pochopnie wnioskuje stąd, że Rosja została do wojny w Ukrainie "sprowokowana", ale też inna część lewicy reaguje na poczucie zagrożenia ze strony Rosji przyjęciem rasistowskiej narracji o "orkach". Książka pozwala zobaczyć niedostatki obu tych podejść. Nie wiemy, czy Europa Zachodnia i byłe państwa Układu Warszawskiego mogły zaangażować się w kształtowanie relacji na kontynencie w wystarczająco konstruktywny dla uniknięcia obecnej wojny sposób. Wiemy, że mogły być bardziej konstruktywne. Głównym wnioskiem z analiz Serówki jest to, że na przestrzeni ostatnich kilku dekad Europa trwała w mylnym przeświadczeniu, że polityka bezpieczeństwa w Europie jest dla USA celem, a nie narzędziem do osiągania celów. Serówka słusznie zauważa, że USA nie weszły w swoją mocarstwową rolę na podstawie jakiegoś wielkiego planu. Gorzej, że Europa weszła w swoją rolę narzędzia realizacji USAńskich interesów z powodu mizerii własnej wizji politycznej. Europejska polityka bezpieczeństwa była kształtowana przez wypadkową interesów bogatych państw, potrzeby utrzymania Niemiec w ryzach i potrzebę USA utrzymania Europy na tyle silną, by była użytecznym narzędziem, na tyle słabą, by nie była zagrożeniem dla USAńskiej hegemonii. Europa nie chciała być zjednoczona i socjalistyczna, więc jest dzisiaj śmieszna i pokraczna. Mówi o wartościach, demokracji i solidarności, a jednocześnie jest pozbawiona strategicznej autonomii, które pozwalałyby te wartości realizować. Nawet jeśli wyda setki miliardów dolarów na zbrojenia Europa pozostanie śmieszna, pokraczna i pozbawiona strategicznej autonomii jeśli nie stanie się stabilnym i poważnym politycznym podmiotem. Europa nie stanie się stabilnym i poważnym politycznym podmiotem, dopóki nie będzie demokratyczna. Europa nie będzie demokratyczna, dopóki w poszczególnych państwach rządzić będą skupione na krótkowzrocznie definiowanym interesie liberalne elity. Chcecie bezpiecznej stabilnej Europy? Nie będzie nią "Europa ojczyzn" ze wspólnym rynkiem, nawet jeśli będzie to rynek uregulowany i z porządnymi instytucjonalnymi mechanizmami antykryzysowymi, projektowanymi przez najmądrzejsze keynesistki. Europa będzie bezpieczna i stabilna jeśli będzie rządzona zgodnie z interesem pracującej większości. Wtedy i tylko wtedy otworzą się też ścieżki do transformacji klimatycznej i budowy społeczeństwa spokojnego dobrobytu, o którym marzą lewicowe partie w naszej części Europy. Aby to osiągnąć nie wystarczy bicie wokół krzaka hasłami "zróbmy to po skandynawsku", "inwestujmy" i marzenia o "silnym państwie". Aparat państwowy musimy odebrać tym, którzy rządzą nim dzisiaj w interesie kapitału. To oni doprowadzili do absurdu konsekwencje zrodzonego z USAńskiej hegemonii złudzenia braku potrzeby interesowania się polityką w naszej części świata. Lewica, jeśli nie chce bohatersko powoli oddawać pola prawicowemu populizmowi musi mieć fajne postulaty, ale też musi umieć pokazywać kto jest wrogiem i myśleć poważnie o jego pokonaniu.

Posted on: 2025-03-18

Post 1. Wstęp

Ze względu na aktywność polityczną (Akcja Socjalistyczna) na co dzień zajmuję się komunikowaniem w mediach społecznościowych. Konwersacja w mediach społecznościowych bywa mało konstruktywna. Nawet fediwersum ma pamięć złotej rybki.

Nie mam złudzeń co do "etyki technologicznej". Nie ma etycznej konsumpcji w kapitalizmie. Nie ma etycznej produkcji w kapitalizmie. Nie ma etycznej dystrybucji w kapitalizmie. Mam też świadomość ograniczonej wartości gestu krytyki korporacyjnych platform, czy też wspierania "alternatywnych modeli". Nie omieszkam informować o postach tutaj także tam.

Nie czuję też nostalgii za "wczesnym internetem". Wybrałem Neocities jako miejsce na bloga z powodu dostępności i prostoty.

Kaustyk polski to blog dokumentujący interwencje, refleksje i notatki. Jego główny cel jest autodydaktyczny i archiwistyczny, ale jako miejsce publicznie dostępne jest też przestrzenią popularyzacji, krytyki i dialogu.

Posted on: 2025-03-18